wtorek, 22 stycznia 2013

11 rozdział " Niewidoczny "


Rozdział 11 : Aleksander
Po wyjściu z jej domu wiele myślałem. Pocałowałem ją i widziałem , że tego pragnie. Pokazała mi to przez parę chwil, ale jednak coś ją powstrzymało. Wiedziałem, że Ness jest moim wybawieniem. Osobą, na której mi zależy, a jednak muszę ją wykorzystać. Co by było gdyby wiedziała, że jest czarownicą ? Chciałaby mi pomóc ? Może nawet by na mnie nie spojrzała, albo swoimi czarami rzuciłaby na mnie jakąś gorszą klątwę niż mam teraz ? Nie mogłem przestać o niej myśleć. Czy uda mi ją w sobie rozkochać. ? Jak to głupio brzmi... Tylko nawet jeśli zakocha się we mnie to co dalej ? Nadal nie jest świadoma swoich umiejętności. To wszystko nie ma sensu. To się nie uda. Chyba, że... Catalina. Ona jest kluczem do wszystkiego. Przybyła tu by jej pomóc. By nauczyła się władania magią. Poszedłem więc do parku. Tam jest moje miejsce. Tylko zauważyłem, że na ławce, w której zawsze się przemieniam siedzi jakaś grupka facetów. Zatrzymałem się by ich dokładnie obejrzeć i policzyć ile tam siedzi. Typowi napakowani kolesie z spluwą pod ręką. Niektórzy twarz mają zasłoniętą tymi śmiesznymi chusteczkami. Było ich dziewięciu. Zaczepiali śmiesznymi tekstami typu „Hej lala, może dasz się zaprosić na małe piwko?” młode dziewczyny. One natomiast tylko lekceważąco na niego spoglądały i przyśpieszały kroku. Nie wiem czemu, ale śmiałem się z nich. Jeden z nich najwyraźniej zauważył mnie i krzyknął.
- Hej Ty ! Czego się śmiejesz ? – Już mi nie było do śmiechu. Mimo, że nie mogą mnie zabić to i tak się trochę przestraszyłem. Odczuwam ból. Psychiczny jak i fizyczny. Owszem da się mnie zabić, ale tylko w sposób magiczny. Gdy zauważyli mnie wszyscy zaczęli mnie gonić. „Cholera jasna” pomyślałem. Odwróciłem i zacząłem uciekać. Zastanawiałem się jakie mam szanse przeciw im wszystkim Dałbym sobie radę gdyby nie mieli broni. I jak na własne życzenie usłyszałem strzał kierujący się w moją stronę. Szybko odskoczyłem omijając kule .Rozglądałem się nad jakąś kryjówką. Jednak oni ciągle mnie gonili i strzelali. Wskoczyłem na śmietnik i chwyciłem się drabiny, która była nad nim. Wspiąłem się szybko na dach jednocześnie czując jak kulka drasnęła moje ramie. Słyszałem jak się wdrapują, a ja pobiegłem przed siebie. Zauważyłem krawędź i przeskoczyłem na drugi dach słysząc cały czas strzały. Kiedy byłem na dość niskim budynku po prostu z niego zeskoczyłem i uciekałem dalej. Gdy spojrzałem za siebie było ich już tylko pięciu. Ulżyło mi trochę, ale i tak nie przestawałem biec. Spojrzałem na niebo i był już prawie świt. Pocieszałem się w duchu, że zaraz zniknę i znów będę bezpieczny. Dostałem w nogę. Zwolniłem trochę co nie zbytnio nie cieszyło. Zauważyłem poręcz. Wisiała dość wysoko, ale gdybym się odpowiednio odbił... Tak. Uda mi się. Teraz albo nigdy. Odbiłem najmocniej jak się da i zawiesiłem się na niej. Rozkołysałem się porządnie i wskoczyłem znowu na dach. Spojrzałem się na nich z góry omijając strzały i na moje szczęście, żaden z nich nie mógł doskoczyć. Wyśmiałem ich i uciekłem jednocześnie znikając wśród promieni słońca. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz